5/2000
Pieśń, która mogła spowodować zakaz nabożeństw.
(Wspomnienie z pierwszych tygodni okupacji)

W okresie międzywojennym, Sierpc i okoliczne wioski stanowiły według administracji kościelnej jedną parafię. Borkowo w tym czasie nie miało kościoła ani proboszcza.

Proboszczem Parafii Sierpc, a zarazem i Dziekanem, był ksiądz prałat Marian Okólski. Wikariuszmi byli: ks. Kossakowski i ks. Słupecki. Na kilkanaście dni przed 1-szym września 1939 r. ks. Kossakowski został powołany do wojska jako kapelan. Także został zmobilizowany oraganista pan Duber. Z dniem wybuchu II-giej wojny światowej, miasto Sierpc wraz z władzami powiatu i miasta opuścili: ks. Prałat Marian Okólski oraz ks. Dr Leon Pomaski- dyrektor Gimnazjum i Liceum. Na plebanii pozostał więc jedynie ks. wikariusz Roman Słupecki.

Po wkroczeniu Niemców do Sierpca, został zamknięty kościół farny i kościół Świętego Ducha. Na skutek starań ks. Słupeckiego i niektórych osób pochodzenia niemieckiego, korzeniami wrośniętych już w ziemię sierpecką, władze niemieckie zezwoliły na odprawianie nabożeństw katolickich jedynie w kościele przyklasztornym. Ponieważ organista został zmobilizowany, podobnie jak poważna część członków chóru kościelnego /był to chór męski/, więc praktyczne chór został unicestwiony. Jednakże część młodszych członków (przedpoborowych), nieliczna, pozostała. Ich wrodzona chęć śpiewania sprawiła, że grupka ta na nabożeństwa się zbierała. Do członków chóru dołączył uczeń Seminarium Duchownego- Zdzisław Ptaszyński, posiadający umiejętności gry na organach.

Pewnej niedzieli na przełomie października - listopada /pierwsze tygodnie okupacji/ grupka chórzystów, przy dźwięku organów podczas mszy wotywnej, śpiewała wraz z wiernymi pieśni pobożne. Byli to: Zdzisław Ptaszyński - (śpiew i gra na organach), Józef Ptaszyński (brat Zdzisława), Franciszek Napiórski, Czesław Skorłutowski, Jan Kącicki, Lech Żmijewski, Antoni Jankowski.

Pod koniec nabożeństwa, uniesieni gorącym uczuciem do Chrystusa Króla, bez zastanowienia się, że Niemcy mogą tę pieśń uznać za nawoływanie do buntu, postanowiliśmy zaśpiewać hymn Sodalicji Mariańskiej - "Błękitne rozwińmy sztandary". Początkowo wierni będący na nabożeństwie nieśmiało podjęli słowa pieśni, ale dalsze słowa "Spod znaku Marii rycerski my huf" już wszyscy śpiewali, aż się przysłowiowe "szyby w oknach trzęsły". Po odśpiewaniu hymnu, rozeszliśmy się szczęśliwie do domów.

Po przyjściu do domu, po około 20-tu minutach, wpadł do mnie do domu, znany mi, przybyły pod koniec września z Bydgoszczy pan Ewertowski, który wpisał się na Volkslistę wraz z bratem swojej żony Antonim Leskim. Pan Ewertowski był z zawodu rzeźnikiem /jak i Leski, który pisał się teraz von Leski/ i jako Volksdeutsch objął zakład rzeźniczo-masarski, zabrany Polakowi Aleksandrowi Stopińskiemu /ul. Piastowska - budynek obok gmachu Urzędu Miasta/. Pan Ewertowski, mimo że wpisał się na Volkslistę, jak się później okazało był bardzo porządnym człowiekiem, Polakiem i katolikiem.

Owej niedzieli był na nabożeństwie wotywnym i słysząc słowa pieśni - jak mi opowiadał - śpiewał ją po cichu ze łzami w oczach i z przerażeniem, że Niemcy mogą uznać tę pieśń za podburzanie do buntu i mogą zastosować represję do zamknięcia kościoła włącznie, oraz przeprowadzić aresztowania. Gdyby tę pieśń śpiewano miesiąc - dwa później, na pewno bez represji by się nie obyło. Za przestrogę podziękowałem panu Ewertowskiemu, przyznając mu całkowitą rację.

Nie upłynęło jeszcze pół godziny od odejścia pana Ewertowskiego, a przybył chłopiec - ministrant, przysłany przez księdza Romana Słupeckiego z prośbą o przybycie na rozmowę. Dlaczego mnie ksiądz prosił na rozmowę? -Otóż nadmieniam, że od 1937r. pełniłem funkcję prezesa Oddziału Katolickiego Stowarzyszynia Młodzieży Męskiej w Sierpcu. Dzięki wizycie pana Ewertowskiego, domyśliłem się o czym chce rozmawiać ksiądz Słupecki. Domysły moje potwierdziły się.

Zacny ks. Słupecki uściskał mnie ze łzami w oczach (zaszkliły się i w moich) i przedstawił wizję ewentualności jakie mogą zajść po naszym pięknym, ale jakże nie na czasie śpiewie.

O zaistniałym niebezpieczeństwie represji ze strony okupanta już z księdzem rozmawiali poważni parafianie. Z serdecznym żalem w imieniu własnym i grupy śpiewającej przeprosiłem zacnego Kapłana za wywołany niepokój i wiszącą groźbę represji.

Ksiądz Słupecki jednocześnie zakomunikował, że od dzisiaj drzwi wejściowe na chór, będą zamknięte, aż do zaangażowania zawodowego organisty. "Obecnie prośmy Pana Boga, aby nie nastąpiły ze strony okupanta represje". Obawy te trapiły nas cały tydzień, do następnej niedzieli. Chwała Bogu - represje nie nastąpiły.

Na organistę parafia czekała dość długo, ale organy na "chwałę Boga" grały. Klucz do drzwi wejściowych na chór ksiądz Słupecki powierzył poważnemu, wielce utalentowanemu muzykowi - Czesławowi Churskiemu, mieszkającemu w Piaskach (parafia Sierpc). Pan Czesław Churski - wielki talent muzyczny, był dotknięty poważną wadą wzroku ale miał wyostrzony słuch i zdolności muzyczne. Doskonale grał na saksofonie, akordeonie i dość dobrze na skrzypcach. Także grał proste pieśni kościelne na organach. Co roku w nocy z Wielkiej Soboty, na Wielką Niedzielę, usadawiał się za symbolicznym Grobem Chrystusa i do momentu procesji na "świstaku" naśladował do złudzenia śpiewy ptasząt, co dodawało powagi i radosnego oczekiwania Zmartwychwstania Pańskiego.

Zmobilizowany organista pan Duber podobno poległ we wrześniu 1939r. Następny organista, młody człowiek z obawy przed aresztowaniem przez Niemców, opuścił Sierpc. Znowu trwała przez pewien czas cisza organowa, którą ponownie przerywał niezmordowany Czesław Churski.. Dopiero w początkach 1943roku przybył z Płocka zawodowy organista - Mieczysław Piotrowski, wspaniały człowiek, o wielkim talencie muzycznym i miłym, aksamitnym głosie barytonowym. Stworzył dobry mieszany, 4-rogłosowy chór kościelny. Dobry człowiek, wspaniały przyjaciel, którego przedwczesna śmierć wyrwała ze służby kościelnej. Widocznie był potrzebny, aby prowadzić "Chór Niebiański" u stóp Najwyższego wraz z chórzystami śpiewającymi w pierwszych tygodniach okupacji "Błękitne rozwińmy sztandary". Dziś tylko 2-ch z tej grupy pozostało jeszcze żyjących: Lech Żmijewski i piszące te słowa Antoni Jankowski.

Zacny ksiądz Słupecki kochany i szanowany przez całe społeczeństwo sierpeckie, bez względu na osobiste poglądy, ku naszemu wielkiemu żalowi, wkrótce po wyzwoleniu miasta spod okupacji niemieckiej, został przeniesiony na innąparafię diecezji płockiej. Nie na taką "nagrodę" zasłużył ten kapłan!

Przed wszystkimi nieżyjącymi, wymienionymi w niniejszym wspomnieniu - schyla pokornie starczą skroń

Antoni Jankowski.