3/2001
Przez transformacje do...?
Nadzieje i zwątpienia nieobojętnego świadka wydarzeń polskich drugiej połowy XX wieku

W najbliższych miesiącach ukaże się książka Jana Burakowskiego pt.: "Transformacja. O Polsce lat 1975-2000". Poniżej zamieszczamy fragment końcowej części tej pracy

(red.).

W dekadzie lat 90-tych XX wieku, Polska - jeden ze średnio rozwiniętych większych krajów europejskich - wyzbyła się w warunkach pełnej suwerenności politycznej niezależności ekonomicznej, znikła jako podmiot ekonomiki europejskiej i światowej. Stała się krajem kapitalistycznym bez kapitału. Tym samym utraciła także faktycznie niezależność polityczną, bo przecież "nie ma wolności bez własności". 40-milionowa Polska ma do zaoferowania tylko swą siłę roboczą - na warunkach określanych przez prawdziwie wolny kapitał międzynarodowy.

Wyniki transformacji należy uznać za jedną z większych katastrof narodowych, której skutki będą musiały odpracowywać całe pokolenia Polaków. Przesłanki są zupełnie różne ale w zakresie skutków historycznych istnieje wiele analogii między latami 1830 i 1989r. W obu przypadkach pod hasłami walki o pełną suwerenność, zburzono rękami samych Polaków przesłanki dynamicznego rozwoju kraju.

Osłabienie Polski w trakcie transformacji ustrojowej jest dotkliwą klęską - ale w perspektywie historii porażką w bitwie a nie przegraną wojną. Nadzieja, bardzo ryzykowna, wiąże się z niestabilnością stosunków międzynarodowych współczesnego świata. To już nie te czasy, gdy zasadnicze zręby układu sił trwały na kontynentach setki lat. Doświadczenia XX wieku wskazują dobitnie, jak szybko i zasadniczo zmieniały się w ostatnich dziesięcioleciach losy podmiotów i przedmiotów historii. A w wieku XXI tempo zmian nabiera jeszcze rozpędu. Drugie skrzydło nadziei, bardziej pewne, to duży dynamizm narodu polskiego, umacniającego, mimo wszelkich przeciwności i mielizn, w II tysiącleciu swój potencjał bazowy. Więc nie należy załamywać się i posypywać głów popiołem, lecz pilnie pracować i wykorzystywać wszelkie szansę na "polskie 5 minut" w dziejach.

Niedługo (?) zaczniemy funkcjonować w Unii Europejskiej. Wiąże się z tym mnóstwo niebezpieczeństw i niewiadomych - ale jednak i ogromne szanse. Szanse tkwią nie w mitycznych miliardach euro, które postawią Polskę na nogi. Członkostwo w Unii zmusi i nas i innych członków federacji (bo taki kształt Unia prawdopodobnie przybierze) do pilnej reformy - czy może raczej sanacji - polskich układów prawnych, społecznych i socjalnych, do szybkiego nadrabiania zapóźnień cywilizacyjnych. Na tkwienie w ciepłym błotku anarchii i korupcji nie pozwolą nam inni - bo stanowiłoby to zbyt duże zagrożenie dla całego organizmu Unii (przecież Polacy będą stanowić ponad 10% ogółu jej mieszkańców!). Polacy będą musieli długie lata pracować w pocie czoła u innych, by odzyskać to, co szokowa terapia Leszka Balcerowicza oddała szybko i lekką ręką innym. Nim zahamuje się wartki strumień dewiz odpływających z Polski na Zachód, musi upłynąć wiele lat Ale może jest to konieczne, by naród naprawdę dorósł, otrząsnął się z przygniatającego go od wieków kompleksu niepełnowartości w stosunku do innych, szczególnie tych z "Zachodu"? Zapewne nieprędko Polacy osiągną zamożność i standard cywilizacyjny Niemców czy Szwedów, ale niekoniecznie będzie to wymagać wieków. Pamiętajmy, że jeszcze przed stu laty kraje dziś zamożne - Finlandia, Szwecja, Norwegia, Szwajcaria - były przeraźliwie biedne. A Polacy mają wiele mocnych kart. Należy do nich korzystne położenie geograficzne, zasoby surowcowe, mnóstwo ziemi mogącej wyżywić sporą część Europejczyków. Innym atutem, być może istotniejszym, jest nasze społeczeństwo. Naród wielki, poruszony i rozbudzony wydarzeniami II połowy XX wieku do najgłębszych warstw. Jeszcze nie spetryfikowany i fermentujący, już nieco ogładzony cywilizacyjnie, ale jeszcze pełen chłopskiej pazerności i uporu. Ma on szansę, by wydrzeć dla siebie spory kęs z tortu jednoczącej się Europy.

Nie wszystko zależy tylko od nas. Nie wszystko zależy nawet od głównych sił kształtujących obecnie nową postać Europy ani nawet od największych tego świata. Obecnie cały glob jest substancją przekształcającą się i fermentującą, w której kiełkują i walczą zaciekle o prawo do przeżycia bardzo różne procesy, tendencje, wizje przyszłości. I wcale nie jest pewne, które ostatecznie zwyciężą - i czy będzie to zwycięstwo błogosławione, czy przeklęte.

Globalizacja jest procesem nieuchronnym, wynikającym z logiki rozwoju naszej wersji cywilizacji, ale "światowa wioska" może przybrać bardzo różne kształty. Czy będzie to globalizm z anonimową władzą garstki giełdziarzy, którzy z dziecinną beztroską pociągają za sznurki giełd wywołując kryzysy finansowe i społeczne, rujnując regiony i kraje, tworząc porządek, którego istotą jest właśnie brak porządku, ciągła destabilizacja układów? Czy będzie to cywilizacja rozwoju techniki dla techniki, świat, w którym człowiek jest tylko kłopotliwym dla "inwestorów", ciągle zbyt drogim środkiem produkcji i narzędziem? A może globalizacja oznaczać będzie swobodny przepływ wiedzy, informacji i doświadczeń między życzliwymi, nawzajem pomagającymi sobie ludźmi, regionami i narodami? Globalizacja, która przekształci glob w jeden wspaniały ogród?

Miejmy nadzieję, że zwycięży ta druga koncepcja rozwoju. I tylko trochę przykro, że nasze elity z takim zapałem optują za amerykańską wizją globu, światem, w którym naczelną wartością jest zysk.

Jan Burakowski