3/2000
Zostawić po sobie dobry ślad ...
O profesor Marii Kucharskiej

Maria Kucharska
Maria Kucharska urodziła się w Warszawie w 1917 r. Ukończyła studia (filologię polską i klasyczną) na Uniwersytecie Warszawskim. W latach 1947 - 1951 była nauczycielką w Liceum w Sierpcu. Od 1951 r. do przejścia na emeryturę (1972 r.), pracowała w Szkole Specjalnej w Sanatorium Przeciwgruźliczym dla młodzieży w Dziekanowie Leśnym k. Warszawy, przeniesionej następnie do Świdra.

Klasę, do której uczęszczałam uczyła łaciny - niestety tylko przez jeden rok. Wystarczyło to jednak, by przekonać się, że zetknęliśmy się z osobą wyjątkową. Nie trudno było zorientować się, że posiada gruntowne wykształcenie i potrafi swoją wiedzę przekazać innym. Dzięki temu wyraźnie "podciągnęła" naszą bardzo skromną znajomość tego przedmiotu . Odpowiedzialność za poziom nauczania, łączyła z poczuciem sprawiedliwości i życzliwością dla każdego bez wyjątku ucznia. Nigdy nie widziało się jej zdenerwowanej, nie słyszało podniesionego głosu. Uważne, mądre spojrzenie pani profesor wzbudzało wobec niej szacunek a zarazem sympatię i zaufanie. Uczucie to przetrwało przez lata i skłoniło mnie, jedną z jej uczennic , do nawiązania kontaktu z Panią Profesor.



Halina Giżyńska-Burakowska Pamiętam Panią jako pedagoga bardzo, powiedziałabym wyjątkowo, oddanego swojej pracy. Co zadecydowało o wyborze takiej właśnie drogi?

Maria Kucharska Miałam wspaniałych nauczycieli i to poczynając od szkoły podstawowej. Ich oddanie w pracy z uczennicami (była to szkoła żeńska), bezinteresowność otwierało nas na świat, odsłaniało nam szerokie horyzonty. Kiedy w VII klasie miałam zadane wypracowanie "Kim chciałabym być", napisałam, że chciałabym, aby było ze mnie trochę pożytku. Gdziekolwiek bym stała na drabinie życia, chciałabym zostawić po sobie dobry ślad. Pamiętam z dzieciństwa taki cytat z poezji Marii Konopnickiej, który sobie często powtarzałam:

"Módl się byś urósł i nabrał sił
I braciom ludziom byś miły był".

Pragnęłam wcielić w życie te idee, co pewnie nie zawsze mi się udawało. Postawa moich wychowawczyń stała mi zawsze przed oczami. Do dziś z wdzięcznością wspominam swoich nauczycieli. Pamiętam, było to wkrótce po I wojnie światowej, w latach 1924 - 31. Szkoła, do której uczęszczałam, należała do bardzo biednych, nie miała nawet własnego lokalu, mieściła się w pokojach, wynajętych w kamienicy. Ale nauczyciele przejęci, że uczą w wolnej Polsce robili wszystko ażeby dać z siebie uczniom jak najwięcej. Bardzo mocno wbijali nam do głów i serc, że skoro mamy tę upragnioną, zdobytą z trudem wolność, należy ją cenić. W VII klasie, nam dwom uczennicom, które z tej ubogiej szkółki wybierały się do gimnazjum, od półrocza do końca roku szkolnego, nauczycielki poświęcały bezinteresownie swój wolny czas, by powtórzyć cały materiał, poczynając od klasy V i zapewnić pomyślne zdanie egzaminu.

Zofia Gałęska - przełożona i przyjaciółka M. Kucharskiej (pod koniec życia)

Nauczyciele interesowali się też sytuacją rodzinną uczniów. Moja wychowawczyni wiedząc, że we wczesnym dzieciństwie straciłam ojca i że matka wychowuje mnie w trudnych warunkach i nie ma możliwości, aby zapewnić mi jakikolwiek wypoczynek, wzięła mnie w czasie wakacji na dwa miesiące do swego domu. Ze wspaniałymi nauczycielami spotkałam się też w II Gimnazjum Miejskim im. Jana Kochanowskiego w Warszawie (również żeńskim). Moim dobrym duchem opiekuńczym, od którego doznałam wiele serca, podobnie jak w szkole podstawowej, stała się wychowawczyni. Była to osoba bardzo wykształcona, subtelna, posiadająca zrozumienie dla psychiki dziewcząt i, co uczniowie cenią najbardziej, sprawiedliwa w swoich ocenach. Dzięki niej ukończyłam gimnazjum, wciąż składając podania o całkowite zwolnienie z opłat. Mając nauczycielki, które stanowiły dla mnie najlepszy wzór do naśladowania, gdy kończyłam szkołę średnią, ani chwili nie zastanawiałam się co wybrać. Pracę pedagogiczną uważałam za najwłaściwszą drogę dla siebie. Zaczęłąm ją już jako uczennica udzielając korepetycji. Pierwszych korepetycji podjęłam się w wieku 13 lat. Miałam otrzymać 1 zł za godzinę. W rezultacie dostałam o połowę mniej. Wtedy zresztą pewnie nie potrafiłam jeszcze wywiązać się z tego zadania.

H.G.Po maturze rozpoczęła Pani naukę na Uniwersytecie Warszawskim studiując jednocześnie filologię polską i klasyczną. Dlaczego zainteresowały Panią te właśnie kierunki?

Nauczyciele i uczniowie Liceum dla pracujących w Sierpcu (1950 r.)

M.K. Moja wychowawczyni była łacinniczką i przekazała nam umiłowanie tego przedmiotu, a nauczycielka języka polskiego z kolei wspaniale przybliżyła piękno literatury polskiej. Stąd decyzja, by studiować polonistykę i filologię klasyczną.

W czasie studiów zetknęłam się z takimi znawcami antyku jak prof. Tadeusz Zieliński, czy prof. Kazimierz Kumaniecki i takimi autorytetami dla polonistów jak prof. Zofia Szmydtowa czy prof. Wacław Borowy. To byli nie tylko wybitni humaniści, ale ludzie kochający to, co robią. Nie mogę zapomnieć profesora Tadeusza Zielińskiego, który ze łzami w oczach wtajemniczał nas w piękno "Iliady" Homera.

H.G. Czy Sierpc był pierwszym miejscem pracy Pani Profesor?

M.K. Rozpoczęłam pracę tuż po wojnie w 1945 r. w jednoklasowej szkole podstawowej w Kozłowie Biskupim pod Sochaczewem. Nie miałam jeszcze wtedy ukończonych studiów, gdyż przerwała je wojna. Jako nauczycielka tej maleńkiej szkółki, w której w jednym pomieszczeniu równocześnie uczyły się dwie klasy, napotykałam na trudności z uzyskiwaniem zwolnień, niezbędnych do kontynuowania studiów. Ale tak się złożyło, że siedząc w pracowni filologii klasycznej U.W. spotkałam Hannę Peszke i otrzymałam propozycję pracy w Sierpcu. Zdecydowałam się skorzystać z tej możliwości, zwłaszcza, że z Sierpca miałam blisko do Płocka, do Biblioteki im. Zielińskich, a więc do zbiorów potrzebnych do pracy magisterskiej, pisanej pod kierunkiem prof. Wacława Borowego.

H.G. Jak wspomina Pani pobyt w Sierpcu?

M.K. Najpierw zostałam zatrudniona w Liceum dla Pracujących w Sierpcu, kierowanym przez Hannę Paszke, gdzie uczyłam języka polskiego. Poziom wiedzy uczniów był niestety niski, ale młodzież okazała się ogromnie chłonna, bardzo chciała zdobyć wiedzę. To sprawiało ogromną satysfakcję. Po pewnym czasie zaczęłam uczyć również w liceum dziennym. W tym okresie pracowałam po 10 a nawet 12 godzin dziennie, przed i po południu. Nie miałam więc ani chwili wolnego czasu, ale bardzo ceniłam sobie kontakty koleżeńskie, choć ograniczały się głównie do spotkań w pokoju nauczycielskim. Szczególnie serdecznie wspominam dyrektor Zofię Gałęską, księdza Jana Wosińskiego, który doskonale umiał trafić do świadomości i serc młodzieży i miał na nią ogromny wpływ oraz sekretarkę - Marię Pęszyńską. Dobrze zapisały się też w mojej pamięci osoby u których mieszkałam - panie: Miętkiewicz i Kazimierczak. Tak więc bardzo drogi jest mi Sierpc, urocze miasto wśród zieleni, gdzie przepracowałam 4 lata i oczywiście nauczyciele, wśród których znalazłam wielu wartościowych ludzi. Dyrektor Gałęska była nie tylko młodzieży, ale i moją nauczycielką. Wiele korzystałam tak z jej wskazówek, jak i przykładu. Zarówno w Sierpcu jak i później w Dziekanowie była w pracy zawsze bardzo oddana kierowanej przez siebie placówce i młodzieży, którą w owym trudnym czasie chciała wychować na wartościowych Polaków. Sierpc stał się dla mnie bardzo ważny także dlatego, że tu zostałam obdarowana tym wielkim skarbem jakim są dzieci. Przysłowie chińskie mówi:

"Jeśli masz przed sobą rok - siej zboże;
jeśli 10 lat - sadź drzewo;
jeśli 20 lat - wychowaj dziecko".

W 1949 r. podjęłam się wychowania trzynastoletniej dziewczynki, której rodziców zamordowali Niemcy, a ją dalsi krewni oddali do Domu Dziecka w Płońsku. Gdy przebywała na wakacjach u ciotki - zakonnicy okazało się jak bardzo nie chciała wracać do Płońska. Wówczas wzięłam ją do własnego domu, w którym gospodarowała moja matka. Bez jej pomocy nie mogłabym stworzyć warunków "córce", której przyszłością kierowałyśmy wspólnie z jej ciotką.

Również głównie moja matka była obciążona opieką nad drugim dzieckiem, które zjawiło się w naszym domu w czerwcu 1951 r. Ja zawsze większą część dnia spędzałam w szkole lub przy pracy nad przygotowaniem lekcji czy poprawianiem zeszytów. Matka moja ponosiła prawie cały ciężar prac domowych.

Starsza córka ukończyła Liceum Felczerskie w Warszawie i pracowała do przejścia na emeryturę jako pielęgniarka, młodsza pracuje w szkole w Warszawie. Teraz uzyskała magisterium w zakresie pedagogiki specjalnej.

H.G. O ile wiem na emeryturze wiedzie Pani w dalszym ciągu życie bardzo aktywne.

M.K. W 1972 r. zostałam zmuszona do przejścia na emeryturę. Ale po odejściu ze szkoły działającej w Sanatorium Przeciwgruźliczym dla Młodzieży w Świdrze, dorywczo dojeżdżałam jeszcze do Grójca, ucząc tam w liceum łaciny. A potem, mając dość sił i zdrowia, starałam się pomagać chorym czy słabszym od siebie, których los mi zsyła.

H.G. Gdy był zjazd absolwentów Liceum w Sierpcu w 1996 r. , nie przyjechała Pani z powodu sprawowania opieki nad staruszką...

M.K. Tak. Opiekowałam się wówczas 90-letnią staruszką, byłą dyrektorką szkoły, w której pracowałam w czasie wojny. Ona nie wstawała już z łóżka i potrzebowała mojej obecności w dzień i w nocy.

H.G. Czy obecnie także sprawuje Pani opiekę nad kimś, kto sobie sam nie radzi?

M.K. Opiekuję się 88-letnią córką mojej wychowawczyni z gimnazjum.

H.G. Dziękuję za rozmowę i życzę Pani Profesor dużo sił i wiele lat życia.

P.S.
Wiadomo też, że profesor Maria Kucharska wiele pomogła dyrektor Zofii Gałęskiej, która w ostatnich latach życia miała poważne kłopoty ze zdrowiem. Ale wszystko, co uczyniła i co nadal robi dla innych uważa za naturalne i wydaje jej się, że mówienie o tym to rzecz zbędna. Pięknie to zresztą uzasadnia: "A że do dziś mogę pracować, to też wielkie szczęście. Mam siłę i zdrowie, chyba lepsze niż większość osób w moim wieku, nadto zdaję sobie sprawę, że właśnie ruch i praca dodaje mi zdrowia. "Darmoście wzięli, darmo dawajcie".

Halina Giżyńska - Burakowska