3/2000
Okupacja w okolicach Magistratu
Józef Drążkiewicz

(Poniższy tekst to fragment obszernych okupacyjnych wspomnień Józefa Drążkiewicza. Kopia rękopisu znajduje się w zbiorach Miejskiej Biblioteki Publicznej w Sierpcu).

30 września 1939 roku około godz. 14.00 szczęśliwie powróciłem do Sierpca (po ewakuacji w związku z wybuchem wojny -red.) i zastałem przy zdrowiu żonę, dzieci i teściową. Tego pamiętnego dnia około godziny 19.00 paliła się synagoga żydowska. W kilka dni po powrocie dowiedziałem się, że w Urzędzie Gminy Borkowo, gdzie pracowałem przed wojną, urzęduje tam ten sam przedwojenny personel: wójt Niemczewski, sekretarz Kłopociński, woźny Grabowski. Po długim namyśle odważyłem się zgłosić do dawnej pracy.

Jan Zachariasz Łukowski, komendant Armii Krajowej w Sierpcu, zamordowany w obozie koncentracyjnym w Mauthausen (zdj. z czasów nauki w Seminarium Nauczycielskim w Wymyślinie)

18 października do Urzędu Gminy przyjechało samochodem kilku Niemców - cywilnych i w uniformach partyjnych - i zerwali portrety, które wisiały na ścianach: Rydza Śmigłego, Mościckiego, Piłsudskiego. Od tego dnia stanowisko Wójta objął Adolf Drejer przedwojenny kantor (organista w kościele ewangelickim - red.). Obok urzędowania zajmował się on jednocześnie handlem - sprzedażą nafty, mydła, soli. Częstym jego gościem był pastor Trybe z Siemiątkowa, który pracując w Landratsamcie (Starostwie) odgrywał w czasie okupacji w Sierpcu wielką rolę. Był on autorem zmian nazw miejscowości z języka polskiego na język niemiecki. Drejer był nerwowym, popędliwym człowiekiem a w początkach okupacji, gdy było trudno o naftę, gwałcił kobiety polskie w swoim pokoju, przychodzące po naftę. Raz sam to spostrzegłem, wiele razy widział to wydarzenie woźny Grabowski. W moim odczuciu był człowiekiem o negatywnej opinii także wśród Niemców. Niedługo Drejer się cieszył swoim rozkosznym urzędowaniem. Gdzieś w połowie czerwca 1940 r. gminę Borkowo Niemcy przydzielili do Sierpca, Drejer założył sklep z pasmanterią a nas Polaków, pracujących uprzednio w gminie zatrudniono w Magistracie (Rathausen) mieszczącym się w domach: mierniczego Rogójskiego i dra Stanisława Malewicza. W domu Rogójskiego na górze był gabinet burmistrza, na dole kasa i inne biura, a w domu Malewicza znajdował się posterunek żandarmerii, biuro meldunkowe i inne. W podwórzu był areszt, urządzony w budynku gospodarczym (wozowni). Pracowałem jako główny buchalter, mój kolega Kłopociński, podatkowy buchalter.

Pracując w Magistracie przez 4 lata do końca 1944roku miałem sposobność napatrzenia się różnym wydarzeniom, barbarzyńskim różnym torturom, jakie stosowała żandarmeria i gestapo. Często do pracy przychodziłem jak na rzeź, po nieprzespanej nocy, bo sam czułem się wobec Niemców winny za wykradanie różnych druków, które służyły do różnych spraw konspiracyjnych i ratowania życia innym. Najtragiczniej przeżyłem wydarzenie, kiedy pomogłem dwom ludziom, skazanym na karę śmierci, uciec z miejscowego aresztu. Tego przeżycia nigdy nie zapomnę.

Pracując w Magistracie niemieckim dużo się wszystkiego napatrzyłem i dowiedziałem.

Na mnie najgorsze wrażenie robiło, gdy psy zaczynały szczekać, bo wtedy było wiadomo, że aresztowanych wypuszczają na spacer, który odbywał się na podwórku obok aresztu (około godz. 9-10-tej). Z naszych okien za murem spacerujących było dobrze widać.

Każdy z aresztowanych musiał iść w pewnej odległości za drugim, a gdy zbliżał się zbytnio do drugiego, był szczuty psem. Bywały takie wypadki, że z nienacka z tyłu pies rzucał się na aresztowanego, a ponieważ ten był słaby i pies zwykle go przewracał, gdy pies złapał więźnia za kark i rozkrwawił ciało, tak długo się pastwił, że żandarmi nie mogli go odpędzić od człowieka. Dopiero kiedy wodą zaczęli lać, wtedy pies puszczał zębami. Niektórzy żandarmi, a do takich należeli Oschman i Streich, specjalnie tresowali wilczury na aresztantach. Niektórzy aresztanci byli tak mocno przez psy pokaleczeni, że nie mogli chodzić, a oprawcy, patrząc na to co te psy wyrabiają, zamiast je skarcić, jeszcze się głośno śmieli i głaskali zwierzęta. To było postępowanie barbarzyńskie i nieludzkie. O bezmiarze tych okropności trudno jest mówić i pisać.

W areszcie przy Magistracie Niemcy lokowali nie tylko miejscowych ludzi, ale także transportowanych z innych miejscowości. Z tego aresztu wywożono ludzi do różnych obozów i innych więzień. W początkowym okresie pracy w niemieckim Magistracie nie wiedziałem jaki los czeka więźniów odwożonych w kajdanach do Królewca. Spytałem o to kiedyś jednego z żandarmów, Poloszka, który z przygotowanym dokumentem przyszedł po odbiór zaliczki z kasy na koszt podróży, a on mi się bardzo zdziwił, że ja hauptbuchalter (główny kasjer), jeszcze nie wiem, że to są ludzie skazani na śmierć i na nich będą dokonywane różne próby i doświadczenia. Od tego czasu, gdy wpłynął z posterunku żandarmerii do naszego biura taki dokument o wypłacenie zaliczki na koszty podróży, to już widziałem dokładnie, który z żandarmów, kogo, kiedy i dokąd będzie konwojował, ponieważ nazwiska żandarmów i tych nieszczęśliwych ludzi wymieniane były w dokumentach wypłaty. Na podstawie tych danych, przekazywałem poufne wiadomości rodzinom zainteresowanych, kiedy się tylko do mnie w takich sprawach zwracali.

Pewnego razu widziałem jak kierownik biura gospodarczego Hahn gonił przed magistratem i bił kijem jakąś polską kobietę, która uciekając trepkach pogubiła je i boso biegła do następnego budynku. Nadszedł wtedy zastępca burmistrza Densz. Jak później dowiedziałem się wezwał on Hahna do swego gabinetu i zwrócił mu uwagę, że on nie umie pracy zorganizować i nie powinien bić kijem kobiety, że takie postępowanie przynosi ujmę dla niemieckiego urzędnika. Hahn uderzył wtedy ręką Densza w twarz. Densz wniósł sprawę do Sądu w Ciechanowie i Hahn został ukarany wysoką grzywną. O tym wszystkim i całym zajściu dowiedziałem się w zaufaniu od Wichmanowej - kasjerki. Pomyślałem sobie, że i pomiędzy Niemcami też nie ma zgody.

Beniamin Luszyński, Żyd sierpecki, zbiegł z transportu do obozu w Treblince. W czasie wojny w partyzantce, po wojnie zamieszkał w Charkowie (Ukraina)

Densz pochodził z miejscowości Bischofwerde (Biskupiec Pomorski - red.), niedaleko granicy polskiej. Jak wchodził do naszego biura nigdy nie mówił "Heil Hitler" lecz "Guten Tag" (dzień dobry). Często, gdy zwracał się do mnie o jakiś dokument kasowy, nigdy nie kazał się śpieszyć a powoli szukać. Gdy odszukany dokument zaniosłem mu na górę, grzecznie po polsku mówił "dziękuję". W porównaniu z burmistrzem Etzrodem, Densz był spokojnym człowiekiem. Etzrod natomiast uchodził za krzykliwego, zawziętego i energicznego. Bił ludzi za najmniejsze przewinienie. Jeździł po wsiach i kontrolował czy nasi gospodarze wożą kamienie, gdzie mieli nakazane, a jeżeli zastał, że który z nich nie wozi, zaraz takiemu gospodarzowi kazał zgłosić się do niego. A kto się zgłosił do niego dostał takie baty, że chodzić nie mógł. Bywając w budynku, w którym znajdował się posterunek żandarmerii, nieraz słyszałem głosy i krzyki bitych ludzi. Tak długo czekałem w korytarzu aż oprawcy przestaną bić i wypuszczą człowieka. Kiedyś był to rolnik Kreczmański z Rydzewa. Po batach szedł jak pijany. Pytam go za co go tak bili, wyjaśnił mi, że dziś był u niego burmistrz z tłumaczem i kazał mu rozebrać murowaną z kamienia szopę i kamienie z niej wywieźć na szosę. Kreczmański miał powiedzieć, że jeśli Niemcy całą Polskę zabrali to i te kamienie mogą zabrać. Za to spotkała go taka kara. Razu pewnego burmistrz Etzrod pojechał do wsi Białe Błoto i tam skręcając do gospodarza Nowickiego, zauważył jak kilku mężczyzn zaczęło uciekać w pola. Burmistrz szybko powrócił stamtąd i zaalarmował żandarmerię. Nim żandarmi dojechali do Białego Błota, cała rodzina Nowickich uciekła. W zabudowaniach gospodarstwa pozostał tylko pies na uwięzi.. Była tam ulokowana konspiracyjna drukarnia, w której wychodziła tajna gazeta. Jej głównym redaktorem był Stanisław Kozłowski, zamieszkały w Wilczogórze, mój dobry znajomy i przyjaciel, z którym we wrześniu 1939 roku uciekłem z Sierpca. Był on wykształconym człowiekiem. Język niemiecki znał nie gorzej od polskiego. Od samego początku okupacji działał w kospiracji, należał do AK - do oddziału, którego dowódcą na rejon sierpecki był kapitan wojska polskiego o pseudonimie "Roman". Ja również należałem do tej organizacji wojskowej, tworząc trójkę, w skład której wchodzili Leszek Edward, Władysław Godlewski i ja.

Leszek Edward, były kadet, nigdzie nie pracował, pozostawał na utrzymaniu ojca pracującego na kolei. Władysław Godlewski - zawodowy podoficer WP, pracował w czasie okupacji jako robotnik w wytwórni wód gazowanych i rozlewni piwa Pehlkiego w Sierpcu.

Najczęściej kontaktowałem się z Leszkiem Edwardem i z praczem Filipkowskim, mieszkającym w oficynie przy piekarni Rakowskiego na ul. Piastowskiej. Do Filipkowskiego przynosiłem różne druki i formularze, jakie tylko udało mi się zdobyć w Magistracie, a od niego pobierałem dwa, czasami trzy razy w tygodniu tajną gazetkę, którą po przeczytaniu puszczałem w dalszy obieg.

We wrześniu 1941 roku burmistrza Etzroda powołano do wojska. Jego stanowisko przejął Szpryngier, były komendant obozu karnego w Sierpcu. Był niskiego wzrostu i pod względem postępowania jeszcze gorszy od Etzroda. Zawsze był uśmiechnięty, a czym więcej się uśmiechał, tym większą pałał nienawiścią , kopał i bił ludzi bez najmniejszego przewinienia.

Zebrania sołtysów i dzielnicowych z miasta odbywały się co dwa tygodnie w Magistracie, a jak była pogoda i ciepło - na podwórzu, przed oknami naszego biura o godz. 14.00. Niemieccy sołtysi stali wraz z dzielnicowymi w jednej grupie, a sołtysi - Polacy musieli się dwójkami ustawić wg wzrostu, jak w wojsku, w drugiej grupie. Przypadek sprawił, że jeden z naszych sołtysów, Ludwik Sadowski z Białego Błota, będąc wysokiego wzrostu zamiast stanąć w szeregu na pierwszym miejscu, stanął na drugim. Za karę, że źle stanął, musiał 50 razy obiec dookoła duży klomb z kwiatami na podwórku. Początkowo biegł dość szybko, lecz gdy zmęczył się po kilkunastu okrążeniach Szpryngier krzyczał "schnell" (szybko) i za każdym okrążeniem kopał go. Jedna z naszych kobiet, która brała udział w tym zebraniu jako dzielnicowa (Skorłutowska z dawnych Włók Małych) zaczęła współczuć sołtysowi, wtedy Szpryngier bez namysłu tak kopnął ją w brzuch, że kobieta upadła na ziemię i straciła przytomność. Tego potwornego zbrodniarza Szpryngiera nawet Niemcy się bali.

Józef Kwaśniewski ("Stary"), sekretarz Komitetu Powiatowego PPR w pow. sierpeckim. Poległ pod Berlinem w maju 1945 r.

Nadszedł czas kiedy Niemcy przystąpili do wysiedlania reszty Żydów z sierpeckiego getta. Niemcy powiedzieli Żydom, że będą ich wywozić do Palestyny i każdy z nich może zabrać taką paczkę jaką potrafi unieść. Do ewakuacji użyto oddziału SS stacjonującego w dawniejszym budynku gimnazjum na ul. Płockiej. Żołnierze byli ustawieni w tyralierę, począwszy od getta aż do miejsca zbiórki po obu stronach ulicy. N miejsce zbiórki wyznaczony został Dom Katolicki koło Kościoła Św. Ducha. Żydów zaczęli popędzać, żeby prędzej szli, wtedy niektórzy z nich, przeważnie kobiety, nie mogące szybko biec z tobołkami, gubili je i zostawiali po drodze. Od getta aż do mostu na Sierpienicy całą ulica byłą zasiana paczkami i różnymi tobołkami. Tego samego dnia żandarmi przynieśli do kasy magistrackiej na przechowanie dużą wannę wypełnioną biżuterią: zegarki, obrączki, pierścionki itp. Było także dużo waluty zagranicznej tj. dolarów i marek niemieckich. W kasie magistrackiej nie było miejsca na przechowywanie tylu zrabowanych przedmiotów, więc to wszystko żandarmi zabrali. Co z tym zrobili - nie wiem.

Na drugi dzień po wysiedleniu Żydów przyszedł komendant posterunku żandarmerii Danat do zastępcy burmistrza Densza i złożył mu sprawozdanie. Mówił, że kiedy dokonywano rewizji osobistych, Żydzi musieli się do naga rozbierać i jeden u drugiego szukać wszędzie pieniędzy i wartościowych rzeczy. Gdy u jednego Żyda znaleziono zaszyte w kołnierzu marynarki dolary, ten ze strachu nie przyznał się do swojej marynarki. Danat opowiadał, że jeden z żołnierzy biorących udział w wysiedlaniu chcąc kopnąć Żydówkę przewrócił się i złamał nogę. Densz miał powiedzieć do Danata (tak opowiadała Niemka Dyzyng), że tego żołnierza Pan Bóg skarał bo nie powinien kopać człowieka, któremu się wszystko zabiera.

(Uwaga: nazwiska niemieckie w formie podanej przez autora)