Pierwsza prywatna - bez dzwonków



Prywatna szkoła Podstawowa Pomysł tworzenia i prowadzenia podstawowych szkół prywatnych odżył po zmianie ustroju w Polsce, czyli po roku 1989. W tym pionierskim okresie ogromną pracę, szczególnie jeżeli idzie o rozpropagowanie idei oświaty nie prowadzonej przez państwo, wykonało Społeczne Towarzystwo Oświatowe (STO). Dość szybko zostały zbudowane podstawy prawne umożliwiające zakładanie i prowadzenie niepublicznych szkół, które różnie nazywano: społecznymi lub prywatnymi. W większych miastach powstało wiele szkół tego typu, ale były to przede wszystkim szkoły ponadpodstawowe - głównie licea ogólnokształcące.

Wielokrotnie już to mówiłam i jeszcze raz powtórzę, że pomysł na prywatną szkołę podstawową dojrzał we mnie jeszcze w okresie, kiedy pracowałam w Szkole Podstawowej nr 3. Pomysł był wynikiem moich osobistych doświadczeń jako nauczycielki nauczania początkowego i zarazem wicedyrektorki. Doszłam do jednoznacznego przekonania, że szkoła podstawowa powinna wyglądać inaczej niż to jest u nas praktykowane. Dziecku przychodzącemu do szkoły należy stworzyć pewien komfort pracy. Z całą pewnością nie osiągnie się tego komfortu w 30-osobowych klasach. Tak liczne klasy w szkołach masowych są już na starcie klęską dla dzieci i ich rodziców oraz klęską dla nauczycieli. Zrealizować w pełni w takich warunkach minimum programowe jest wielkim problemem. Podkreślam, że praca nauczycieli z dziećmi w klasach początkowych przekształca się właściwie w pracę dla rodziców, pracę wykonywaną w domach. Na 45-minutowej lekcji w 30-osobowej klasie jest niemożliwością efektywnie przekazać dzieciom przewidziany programem materiał. Siłą rzeczy więc nauczyciel "wymaga" od rodziców, aby w domu pracowali z dziećmi nad utrwaleniem przekazanego w szkole materiału. W szkole masowej inny model nauczania jest niemożliwy. Można, oczywiście, wprowadzać drobne innowacje idące w tym kierunku, aby to szkoła zgodnie ze swoim przeznaczeniem brała na siebie ciężar nauczania. Sama to robiłam jako nauczyciel szkoły masowej, np. starałam się, aby dzieci nie nosiły do szkoły codziennie podręczników i zeszytów, aby miały książki i zeszyty w szkole. Wszystkie te nowości tylko w minimalnym stopniu przybliżają szkołę masową do tego modelu szkoły podstawowej, o jakim marzyłam.

Szkoła powinna być przyjazna dzieciom, rodzicom i nauczycielom. Szkoła powinna być po to, aby uczyć i wychowywać. Trudno mówić o skutecznym uczeniu i wychowywaniu w ogromnej szkole, gdzie dziecko staje się kimś anonimowym. Praca nauczycieli dałaby lepsze wyniki, gdyby klasy były mniej liczne. Praca nauczyciela z niezbyt licznym zespołem dzieci daje świetne wyniki tak pod względem nauczania, jak i wychowania.

W mojej szkole dziecko ma obowiązek być od 8.30 do 14.00, chociaż szkoła jest otwarta już o 7.00, a zamykam ją dopiero o 16.00. Każde dziecko jest traktowane indywidualnie. Dziecko bardziej uzdolnione ma indywidualny program nauczania. Nauczyciel w mojej szkole jest w stanie przygotować dla dziecka nawet indywidualną pracę na daną lekcję. Mam taką uzdolnioną uczennicę. W chwili obecnej płynnie czyta, pisze bezbłędnie nawet dyktanda z pierwszego semestru klasy drugiej, potrafi dokonać opisu z użyciem dużej ilości słów. Jej program z języka polskiego jest poszerzony, natomiast z matematyki ta uczennica realizuje program wraz z całą klasą. W klasie mam też dziecko z zespołem Downa, które pracuje na miarę swoich możliwości. Ma także indywidualny program nauczania. Uczestniczy w pracy całej klasy. Jeżeli jego umusł przestaje pracować w danym momencie, druga z nauczycielek przystępuje do pracy indywidualnej z tym dzieckiem. Reszta dzieci jest przeciętnie uzdolniona, oceniłabym je między trzy plus a cztery.

W klasie pierwszej nauczyciel ma nauczyć dziecko czytać, pisać i rachować. Sposób, w jaki to zrobi, zależy od niego. Minimum programowe obowiązujące w szkole masowej jest w mojej szkole zwiększone o 25%. W szkole masowej na każdy przedmiot przeznacza się określoną liczbę godzin. W mojej szkole pracujemy już w systemie zintegrowanym, przewidzianym przez reformę. Praca z dziećmi w mojej szkole nie odbywa się od dzwonka do dzwonka. Polski i matematyka są wydłużone o godzinę, a wychowanie fizyczne o dwie godziny basenu. Mamy dwie godziny języka angielskiego, choć nie jest to przedmiot obowiązkowy w klasie pierwszej. Jeżeli idzie o przedmioty artystyczne, to nie zależy nam na tym, aby dziecko dwie godziny malowało, bo taki jest wymóg. Dziecko może nie mieć predyspozycji plastycznych. Może bardziej lubi śpiewać i tańczyć. Chodzi mi o wszechstronny rozwój dziecka. Muszę dodać, że od drugiej klasy elementy wiedzy będą przekazywane w języku angielskim, ponieważ moja szkoła jest z założenia dwujęzyczna. W praktyce będzie to wyglądać tak, że np. matematyczce będzie na lekcji towarzyszyć anglistka. W tej sprawie zwróciłam się do Fundacji Batorego z prośbą o dofinansowanie. Odpowiedzieli mi, że są zachwyceni moim pomysłem i na pewno w przyszłym roku otrzymam jakieś środki na ten cel. Bardzo mnie to cieszy. Chcę, aby dzieci z Sierpca miały wyrównany start z dziećmi z Warszawy czy Torunia. Nie wiem jeszcze, na ile mi się wszystko uda, ale muszę przyznać, że po tym półroczu mam duże powody do satysfacji.

Właśnie zrodził się pomysł stworzenia w mojej szkole klasy zerowej. Tak więc w przyszłym roku szkolnym w Pierwszej Prywatnej Szkole Podstawowej będzie 10-osobowa klasa zerowa, 10-osobowa klasa pierwsza i 8-osobowa klasa druga. Nie mogę przyjąć więcej dzieci do klasy, ponieważ byłoby to niezgodne z założeniami mojej szkoły.

W ubiegłym roku otworzyłam szkołę. Trafiły do pierwszej klasy dzieci naprawdę z przeciętnych rodzin, tylko jedno dziecko pochodzi z rodziny bogatej. Status materialny domu dziecka nie ma znaczenia. Wszystkie dzieci mają ten sam komfort, że nie są stresowane, wiedzą, że na przerwie nikt im nie będzie dokuczał. Jedno z dzieci ma tak dużą wadę wzroku, że w szkole masowej miałaby poważne problemy z funkcjonowaniem. Rodzice, przekazując swoje dzieci do szkoły, okazali mi wielkie zaufanie.

Uczę w szkole języka polskiego i matematyki. Mam do pomocy dwie absolwentki, co w chwili obecnej poprawia sytuację materialną szkoły, bo wynagrodzenie absolwentek częściowo refunduje Powiatowe Biuro Pracy. Jedna nauczycielka ma skończone nauczanie początkowe, a druga jest po pedagogice opiekuńczej z wychowaniem plastycznym. Zatrudniam też na godziny katechetkę i nauczycielkę muzyki. Miesięczne czesne opłacone przez rodziców wynosi 150 zł. W tej kwocie dziecko ma wszystko: od podręczników do obiadu.

Współpraca z miejskimi szkołami podstawowymi układa mi się bardzo dobrze. Z uwagi na bliskie sąsiedztwo najściślejsze kontakty utrzymuję ze Szkołą Podstawową nr 1 i nr 2. Chodzimy do tych szkół na imprezy artystyczne i spotkania, korzystamy z bibliotek tych szkół, wypożyczamy też niektóre pomoce naukowe.

Na koniec kilka słów o tym, co musiałam zrobić, aby powstała Pierwsza Prywatna Szkoła Podstawowa w Sierpcu. Otóż, w 1995 roku odeszłam na emeryturę ze Szkoły Podstawowej nr 3. Niedługo podjęłam pracę jako inspektor w Wydziale Oświaty UM w Sierpcu, ale stopniowo nabierałam przekonania, że praca urzędnicza nie jest dla mnie. Dochodziłam do wniosku, że moje miejsce jest w szkole. Najpierw wystąpiłam do kuratora o zezwolenie na prowadzenie szkoły podstawowej. Napisałam statut szkoły oraz podpisałam zobowiązanie do realizacji programów nauczania, prowadzenia dokumentacji, zatrudnienia nauczycieli przedmiotów obowiązkowych. Zezwolenie na prowadzenie szkoły kurator oświaty wydał 24 października 1997 roku. Było to podstawą do starań o przydzielenie przez Zarząd Miejski lokalu na prowadzenie szkoły. Zarząd 27 marca 1998 roku przydzielił mi dwa pomieszczenia w Przedszkolu nr 4. Pomieszczenia te na własny koszt wyremontowałam i wyposażyłam. Dyrekcja Przedszkola i załoga przyjęła mnie tu bardzo sympatycznie. W czasie prowadzenia naboru do szkoły, rodzice mieli możliwość obejrzenia wyremontowanych izb, w których miałam pracować. Nie mogę też narzekać na radnych Rady Miejskiej poprzedniej i obecnej kadencji. Spotykam się z życzliwością ze strony wladzy samorządowej. Obecna Rada zobowiązała się przekazać należną mi dotację w wysokości przysługującej każdemu dziecku. Sądzę, że nadal będę się spotykać ze zrozumieniem ze strony radnych.

Pracuję jak dotąd bez pieniężnych gratyfikacji, zresztą, nigdy w życiu nie wysuwałam na plan pierwszy potrzeby zdobywania pieniędzy. Zapłatą są dla mnie postępy uczniów i zadowolenie ich rodziców.

Danuta Żuławnik