2/2000
Pomocy lekarskiej udzielali wszystkim ....
O życiu i pracy Heleny i Feliksa Pokutyńskich z Heleną Gutowską rozmawia Halina Giżyńska - Burakowska

Zamieszkiwała Pani przez niemal całą okupację u państwa Pokutyńskich, w jakich okolicznościach znalazła się Pani w ich domu?

Krysia i Hania Pokutyńskie były w wieku szkolnym. Polskich szkół w czasie okupacji w Sierpcu, jak wszędzie na terenach przyłączonych do Rzeszy nie było, więc rodzice poszukiwali dla nich odpowiedniej nauczycielki, która umiałaby przekazać dzieciom wiedzę i nie budziła żadnych zastrzeżeń pod względem moralnym. Tak się złożyło, że ja z kolei po wysiedleniu naszej rodziny zmuszona do samodzielnego utrzymania się, choć miałam dopiero 17 lat i niepełną szkołę średnią starałam się o pracę. Zaakceptowana przez doktorostwo przejęłam swoje obowiązki i pełniłam je od początku 1940 r. do stycznia 1945 r. Mieszkałam oczywiście u państwa Pokutyńskich i dzieliłam z nimi troski i radości, przeżywałam obawy i zagrożenia, które niosła okupacja.

Obserwując ich postawę jako ludzi, lekarzy i rodziców nabierałam dla nich coraz większego szacunku i sympatii. Skromność i życzliwość dla innych to cechy charakterystyczne dla obojga. Zamieszkali w domu p. Majorkowskich przy ul. Piastowskiej, gdzie zajmowali trzy pokoje: stołowy, sypialnię, gabinet. Główne wyposażenie małej kuchenki stanowiła duża skrzynia na opał i beczka na wodę. Nie było bieżącej wody i centralnego ogrzewania.

Pomocy lekarskiej udzielali wszystkim, którzy się o to zwrócili, niezależnie od tego czy mieli pieniądze na honorarium czy nie. Czasami pacjenci próbowali się rewanżować, przynosząc np. produkty żywnościowe, co kto mógł. Kiedyś zdarzyło się, że mężczyzna mający kłopoty z pęcherzem przyniósł mocz do analizy, a obok postawił drugą butelkę, napełnioną samogonem.

Oprócz diagnozy i recepty, szczególnie Pani doktor, obdarzała chorych słowami otuchy, współczucia i zrozumienia. Jej uśmiech, spokój promieniujące od wewnątrz ciepło, działały na chorych jak balsam.

Zachowanie spokoju przez Panią doktor, zapewne często wymagało nie byle hartu ducha i przełamywania strachu, zwłaszcza gdy była wzywana do udzielania pomocy ludziom podziemia antyhitlerowskiego.

Oczywiście, ale walka o człowieka i jego życie była zarówno dla Pani doktor jak i dla doktora Pokutyńskiego czymś tak oczywistym i nie podlegającym dyskusji, iż nie wyobrażali sobie by mogli postępować inaczej. Przecież przechowywanie na oddziale chorób zakażnych i leczenie przez doktora partyzantów to było wystawianie własnego życia na wielkie niebezpieczeństwo.

Z dużymi zagrożeniami wiązało się również wysyłanie przez Panią doktor paczek żywnościowych polskim jeńcom, przebywającym w obozach niemieckich. Niemałą trudność stanowiło samo zdobywanie produktów żywnościowych zwłaszcza wobec ograniczeń, zakazów i ostrych sankcji, obowiązujących w czasie okupacji. Do akcji tej włączało się wiele ofiarnych osób. Mąki np. dostarczał Gede, właściciel młyna. Także inne rodziny polskie i niemieckie dostarczały żywności i ostrzegały przed akcjami gestapo. Dużo produktów pochodziło od pacjentki doktora, pani Prackiej. Ale nawet przewożenie ich było niebezpieczne i niekiedy wiązało się z dramatycznymi sytuacjami. Pewnego razu, za zgodą doktora wybrałam się do państwa Prackich. Wracając na rowerze wiozłam w teczce kaczkę, masło, boczek. W pobliżu domu, gdzie mieszkaliśmy zostałam zatrzymana przez gestapowca, który po niemiecku mówił coś o żandarmerii. Sparaliżował mnie strach przed tym co może nastąpić. Poszliśmy w kierunku posterunku. W pewnej chwili , stamtąd wyłonił się drugi żandarm i zaczął się do nas zbliżać. Przywitali się ze sobą i pozostawili mnie w spokoju. Jak się okazało temu pierwszemu, widocznie przyjezdnemu, chodziło jedynie o wskazanie usytuowania posterunku. Tymczasem doktorostwo, powiadomieni już o zatrzymaniu mnie przez gestapowca, przeżywali chwile grozy. Po powrocie do domu zastałam całą rodzinę w kuchni, w stanie najwyższego napięcia. Przerażone córeczki tuliły się do rodziców. Liczono się z najgorszymi konsekwencjami zarówno dla mnie jak i dla nich. Był to przecież okres, gdy za kawałek "nielegalnej" wieprzowiny szło się do obozu koncentracyjnego.

Kłopoty towarzyszyły też przenoszeniu na pocztę paczki i ich nadawaniu. W akcji uczestniczyła Pani doktor, dziewczynki i ja. Każda z nas miała wyznaczone zadanie, by o właściwej porze, bezpiecznie przebyć drogę do urzędu pocztowego i uchwycić moment gdy na zapleczu okienka, gdzie dopełniało się formalności, mieli dyżur polscy chłopcy.

Liczne napięcia i obawy o życie trwały aż do końca wojny. Jeszcze w ostatnich dniach okupacji rozeszła się wiadomość, że Niemcy, przed opuszczeniem miasta zamierzają wymordować mieszkańców. Rodzina doktora schroniła się wówczas w Wilczogórze, u państwa Śniechowskich. Nie ulega wątpliwości, że wszystkie te stresy nawarstwiały się i rujnowały zdrowie zwłaszcza Pani doktor, która w wieku 63 lat zmarła na zawał serca.

Mimo ponurego okresu okupacji na pewno istniało w domu państwa Pokutyńskich także normalne codzienne życie nie pozbawione chwil radości i relaksu.

Życie mieszkańców tego domu wypełniała przede wszystkim praca. Szczególnie Pani doktor już od 5 rano nie budzące domowników cerowała pończochy, prasowała, odświeżała ubrania rodziny. Łączyła ona w sobie wytworność i dystynkcję z prostotą. Odznaczała się urodą a jednocześnie szlachetnością, pogodą, serdecznością. Promieniowała też od niej jakaś powaga, skłaniająca do szacunku, ale i ciepło. Wszyscy domownicy ulegli jej czarowi. Postronnym, mogła się niekiedy wydawać zbyt wyniosła. Wyróżniała się też intelektem. Posiadała staranne wykształcenie, płynnie mówiła po francusku, stale pogłębiała wiedzę lekarską, w wolnym czasie sięgała po dobrą lekturę. Książka w domu państwa Pokutyńskich zajmowała bardzo ważne miejsce. Sięgano po nią w każdej wolnej chwili. Pamiętam, gdy w długie zimowe wieczory, przy zasłoniętych szczelnie oknach, zgodnie z obowiązującymi wówczas nakazami, wszyscy siedzieli z książką w ręku.

Dużo wolnego czasu doktorostwo poświęcali córkom. Starali się wczuć w ich potrzeby, niepokoje i radości i właściwie pokierować rozwojem. Stopniowo wpajano kult sztuki, budzono wrażliwość na to, co piękne. Dziewczynki uczyły się rozumieć dobrą muzykę, grać na pianinie. Lekcji udzielała im p. Wieczorkowska. Oddziaływanie na dzieci było bardzo wyważone i dyskretne. Rodzice przede wszystkim stwarzali właściwą atmosferę i dawali swoją postawą dobry przykład. Córki widziały, że w domu ceni się takie wartości jak: zdobywanie wiedzy, szacunek i życzliwość dla drugiego człowieka, zamiłowanie do ładu i porządku.

Stopniowo, na skutek sugestii doktorostwa, Krysia i Hania włączyły się do różnych działań, które przynosiły radość innym. Wkładały np. do wysyłanych do obozów paczek pisane przez siebie króciutkie, serdeczne liściki. Uczestniczyły też w niedzielnych obchodach w szpitalach. Obecność całej rodziny lekarskiej, obdarzającej chorych uśmiechem i ciepłym słowem, działała na nich jak balsam. Wprowadzony przez doktora zwyczaj przyniósł cierpiącym ludziom, stęsknionym za domem, wiele ulgi.

Jedna z moich znajomych, która w czasie wojny leżała w szpitalau jeszcze po latach wspomina wspaniałą atmosferę tych wizyt, wdzięk dziewczynek, które wnosiły coś świeżego i radosnego do szpitalnej egzystencji.

Niektórzy ludzie, nawet z grona lekarskiego nie mogli zrozumieć tak głębokiego zaangażowania w wykonywanie zawodu. Wymownie o tym świadczy choćby taki fakt: dwie polskie dziewczyny uległy zaczadzeniu, dla ratowania życia jednej z nich, znajdującej się w stanie ciężkim, potrzebna była jakaś aparatura, której szpital nie posiadał. Doktor Pokutyński bez wahania pojechał po nią do Torunia. Ówczesny dyrektor szpitala dr Siebert uporczywie próbował ustalić powód tego postępowania, gdyż nieprawdopodobne wydawało mu się by mogło wynikać z dobrze pojętego obowiązku lekarza. Aby zamknąć sprawę ktoś wpadł na świetny pomysł, szepnął, że pacjentka, ładna dziewczyna, spodobała się doktorowi. Pan Pokutyński był człowiekiem poważnym, skoncentrowanym, odznaczającym się dużą wiedzą i szlachetnością. Mówił niewiele, ale jego dobroć przemawiała do wszystkich. Także w czasie prywatnym czuł się obciążony odpowiedzialnością za zdrowie i życie ludzi, z którymi się stykał. Dlatego też wertował opasłe podręczniki lekarskie, często również, wspólnie z żoną, w domu, analizował trudniejsze przypadki chorobowe. Chorzy darzyli go sympatią i pragnęli być przez niego leczeni. W związku z tym wyniknął nawet niemiły dla mnie incydent. Pewnego dnia, rankiem zjawiła się moja znajoma, której zachorowała córka. Poprosiła, aby zajął się nią Pan doktor. Ale on właściwie dopiero co wrócił ze szpitala po kilku ciężkich operacjach. Był tak zmęczony, że jedząc, w odzieży, rzucił się na łóżko. Osoba ta liczyła na moją protekcje i nie chciała przyjąć do wiadomości, że pomocy córce może udzielić inny lekarz. Do tej pory, po tylu latach chowa do mnie urazę za to, że nie wstawiłam się za nią.

Często nawet pacjenci - Niemcy darzyli P. Pokutyńskiego większym zaufaniem, niż lekarzy niemieckich i prosili, by właśnie on ich operował.

Choć życie państwa Pokutyńskich, jak wynika z Pani relacji, wypełnione było głównie pracą niewątpliwie, pozostawiało także miejsce na kontakty towarzyskie.

Oczywiście, odbywały się np. herbatki, na których zjawiali się prawie wszyscy polscy lekarze. Najczęstszymi gośćmi stali się doktor Chodorowski i lekarze dentyści - państwo Łotoccy. Pod koniec wojny w domowych obiadach uczestniczyła sympatyczna lekarka, Rosjanka. Dziękując za posiłek siadała do pianina i grała codziennie tę samą melodię "Życzenie" Chopina, dodając, iż jest to postawiony przez nią deser. Wiele zaprzyjaźnionych rodzin polskich zapraszało na wakacje Krysię i Hanię. Państwo Przedpełscy ze Świerkocina, czy też p. Nowakowscy z Walerianowa, zamieszkujący w leśniczówce, stwarzali dzieciom doskonałe warunki spędzenia czasu. Wspaniałe położenie, w środku lasu, w otoczeniu soczystej zieleni, weranda, hamak, przepojone żywicą powietrze dawało nie tylko dobry wypoczynek i zdrowie, ale także rozwijało wrażliwość na piękno przyrody. Mile przyjmowane były również zaproszenia księdza Gawora z Kurowa.

Jak można wnosić z dotychczasowej wypowiedzi czuła się Pani bardzo związana z całą rodziną doktorostwa.

Tak, ponieważ byli to ludzie mądrzy i niezwykli, podziwiałam ich, z przyjemnością uczyłam ich córki, które zresztą nie sprawiały mi żadnych kłopotów. Przeciwnie, satysfakcję przynosiło obserwowanie, jak wspaniale chłoną przekazywaną wiedzę. Jednakże szczególne miejsce zajmowała w moim sercu Pani doktor, która w różnych trudnych dla mnie chwilach, gdy zagrożona aresztowaniem musiałam się ukrywać, okazała mi bardzo wiele dobroci. Doznałam od niej tyle pomocy i głębokiej troski, jak od rodzonej matki.

Zapewne także po wojnie utrzymywała Pani kontakty z państwem Pokutyńskimi, jak układało się ich życie w tym okresie ?

Po opuszczeniu Sierpca przez Niemców doktor Pokutyński zajął się organizacją opieki lekarskiej dla miasta i jego okolic. Objął stanowisko dyrektora szpitala i z wielką energią przystąpił do jego rozbudowy. Pani doktor pracowała w poradni dla dzieci. Nie zawsze jednak ich trud był w pełni doceniany. Obok wdzięczności i sympatii pacjentów zdarzały się przykrości. Modne wówczas były postawy nacechowane niechęcią do inteligencji, wręcz wrogością. Państwu Pokutyńskim zarzucano wyniosłość i leczenie tylko ludzi bogatych. Sprawą zajęły się odpowiednie czynniki, które postanowiły sprawę wyjaśnić. Pamiętam, uczestniczyłam wówczas w nauczycielskim kursie wakacyjnym w Szkole Podstawowej Nr 1 w Sierpcu. Na salę wszedł uzbrojony funkcjonariusz UB i zabrał mnie do swojego biura. W gronie koleżeńskim powstało zaniepokojenie, sądzono, że zostałam aresztowana. Tymczasem ja postawiona przed jakimś młodym urzędnikiem, zobowiązana do określenia stosunku doktora Pokutyńskiego do ubogich polskich pacjentów, podawałam przykłady, świadczące o jego humanitarnej postawie. Szczegółowiej opowiedziałam o jednym z przykładów, którego byłam naocznym świadkiem. Chodziło o biedną kobietę, zamieszkałą w pobliżu pralni "Helena" w Sierpcu, która dostała silnego krwotoku. Późnym wieczorem, półprzytomna, resztkami sił dowlokła się do domu państwa Pokutyńskich i załomotała do drzwi, by szukać ratunku. Wszyscy domownicy, obudzeni gwałtownym stukaniem natychmiast zerwali się z łóżek. Broczącą krwią chorą doktor posadził na krześle w pokoju i udzielił pierwszej pomocy. Pani doktor szybko wezwała dorożkę znanego w Sierpcu p. Chmielewskiego, po czym odwieziono ją do szpitala. Następnie doktor został z pacjentką, a Pani doktor udała się z powrotem do miejsca zamieszkania kobiety by zapewnić opiekę nad pozostawionymi przez chorą dziećmi. Po powrocie do domu natomiast zajęła się likwidowaniem śladów krwi, zakrzepłej już na podłodze, krześle, obrusie, wyznaczającej drogę, którą poruszała się chora.

W pierwszych latach po wojnie, jak pamiętam, sytuacja służby zdrowia była trudna, pobory niskie, brak specjalistów. Doktor jednak stwarzał w środowisku zarówno lekarzy, pielęgniarek jak i pozostałego personelu atmosferę odpowiedzialności za zdrowie pacjentów i wzajemnej solidarności. Stale dążył do pozyskania dobrych lekarzy. Z ogromnym zadowoleniem m.in. przyjął do pracy w 1947 r. do Sierpca panią doktor Jeśman.

Tak się składa, że miałam przyjemność rozmawiać z Panią doktor Jeśman. Z jej relacji wynika, że Feliks Pokutyński był niezwykle utalentowanym położnikiem. Prowadził porady o bardzo różnym przebiegu, w trudnych sytuacjach. Zawsze potrafił uchwycić właściwy moment, gdy pacjentce potrzebna jest interwencja lekarza, by rodzącemu się dziecku zapewnić bezpieczne przyjście na świat. Państwo Pokutyńscy, znaleźli się w Sierpcu przypadkowo ale pozostali tu już do końca życia i wrośli w tutejszy grunt. I jako lekarze bardzo zdolni i wszechstronni i jako życzliwi ludzie odegrali zarówno w czasie okupacji, jak i po wojnie niezwykle ważną dla środowiska rolę. Nic więc dziwnego, że pozostali we wdzięcznej pamięci wszystkich, którzy ich znali.