1,2/2003
Nie było spraw ważniejszych od dzieci
Państwo Jaworscy bezdzietne małżeństwo, tęsknili za dziećmi i od dłuższego czasu nosili się z myślą, by wychować kilkoro pozbawionych opieki rodzicielskiej maluchów.

Rodzinny Dom Dziecka w Zawidzu powstał w 1979 r. Zorganizowała go Agnieszka Jaworska, nauczycielka, z-ca dyrektora tamtejszej szkoły. Wspierał ją małżonek pracujący jako kolejarz.

Państwo Jaworscy bezdzietne małżeństwo, tęsknili za dziećmi i od dłuższego czasu nosili się z myślą, by wychować kilkoro pozbawionych opieki rodzicielskiej maluchów. Tak się szczęśliwie złożyło, że posiadali duży własny dom i piękny ogród zapewniający owoce i warzywa dla licznej nawet rodziny, a co najważniejsze odczuwali potrzebę dzielenia się tym co mają z innymi.

Atmosfera w końcu lat siedemdziesiątych sprzyjała realizacji ich planów. Coraz częściej pojawiały się opinie, że państwowe domy dziecka nie stwarzają atmosfery umożliwiającej prawidłowy rozwój emocjonalny i intelektualny wychowanków, wobec czego należy szukać innych rozwiązań w tym zakresie.

Zdjęcie rodzinne z okazji urodzin „wnuczki” - córki Doroty. U góry pośrodku (czwarty z lewej - Antoni Jaworski, druga z prawej Agnieszka Jaworska, pośrodku (w białej bluzce) - Dorota.

Pani Agnieszka zebrała wszystkie dostępne informacje, niezbędne do założenia rodzinnego domu dziecka i zgłosiła swoją gotowość do podjęcia się tego zadania. Po złożeniu wniosku, dość szybko uzyskała zgodę w Kuratorium Oświaty w Płocku, które zaakceptowało inicjatywę i przekazało środki na utrzymanie dzieci. Na początku wzięła na wychowanie 3 chłopców i 2 dziewczynki. Po upływie pół roku jeszcze jedną dziewczynkę. Do tej szóstki, w następnych latach, doszło jeszcze pięcioro maluchów. Z upływem czasu najstarsi dorastali i usamodzielniali się. Obecnie pozostała już tylko jedna dziewczynka- Żanetka, która uczęszcza do I kl. Liceum Ekonomicznego w Sierpcu.

Cała, licząca jedenaścioro dzieci gromadka, otaczana była troskliwą opieką. a różnego rodzaju problemów, nie tylko wychowawczych - musieli Państwo Jaworscy rozwiązywać o wiele więcej niż to na ogół ma miejsce w naturalnych rodzinach. Kilkoro dzieci miało wszy i pierwszą sprawą, z którą należało się uporać stało się uwolnienie ich od insektów. Dwoje spośród nich borykało się z nocnym moczeniem. Jednemu z chłopców zdarzało się to aż do ukończenia 17 roku życia. Z kolei dziewczynka, zabrana od matki w stanie agonalnym, dosłownie została wyrwana ze szponów śmierci i wymagała szczególnych starań, by rozpoczął się jej normalny rozwój (w wieku 2 lat i 3 miesięcy ważyła 7 kg). Cała gromadka przeżywała ogromny głód miłości. Gdy matka, bo tak dzieci zwracały się do Pani Agnieszki, poświęcała jednemu z nich więcej uwagi, co zdarzało się np. w czasie choroby, inne zazdrościły mu. Najmłodsza dziewczynka - Żanetka, tylko wtedy spała spokojnie, gdy obiema rękami mocno obejmowała mamę.

Dzieci zanim znalazły się u Państwa Jaworskich, przebywały w domu dziecka i przeniosły stamtąd niemiłe nawyki. Jednym z nich było chowanie żywności. Wszystko co znajdowało się na stole - bułeczki, placki ziemniaczane itp., choćby podane w ilości znacznie przekraczającej to, co potrzebne do zaspokojenia apetytów całej gromadki, zawsze znikało. Okazało się, że dzieci, choć syte i otoczone opieką, nie mogły się pozbyć niepokoju, czy nie dokuczy im głód i chowały żywność w łóżku, pod poduszką.

Andżelika

Wychowankowie pochodzili na ogół z rodzin patologicznych. W jednej z nich, ojciec tak uderzył matkę, że cios okazał się śmiertelny. Sytuacje takie odcisnęły się na osobowości zwłaszcza najmłodszych członków rodziny.

Pani Jaworska, świetny pedagog a jednocześnie kochająca dzieci kobieta, z pomocą męża zachowującego się jak najlepszy ojciec, całkowicie poświęciła się wychowaniu powierzonej gromadki. Krzątała się bez przerwy, przez cały dzień. Nie zawsze też mogła dobrze odpocząć kładąc się do łóżka. Nie zliczy tych trudnych bezsennych nocy, gdy dzieci chorowały. Nawet jeśli wszystko układało się dobrze późno zasypiała, bo wtedy dopiero miała czas, by ułożyć sobie dokładny plan na najbliższy dzień i zastanowić się, co zrobić w ciągu tygodnia a nawet w nieco dalszej perspektywie.

Chodziło jej nie tylko o to by jak najsprawniej wykonać podstawowe czynności zapewniające funkcjonowanie rodziny. Pragnęła przekazać dzieciommożliwie jak najwięcej ze swoich najlepszych doświadczeń. Zdobywała je od najmłodszych lat. Pochodziła z wielodzietnej rodziny i dużo nauczyła się od swojej matki. Później z zaangażowaniem pracowała w harcerstwie. do tego doszła jeszcze szkoła i wiedza pedagogiczna. Zawsze starała się włączać dzieci do uczestnictwa w zajęciach domowych. Czuwała, by lekcje zostały odrobione, a w razie trudności pomagała w ich odrabianiu. Czytała z dziećmi bajki i lektury szkolne takie jak: "Krzyżacy", "Pan Tadeusz" i inne. Dbała o zorganizowanie dobrej, rozwijającej zabawy. Uczyła umiejętności kulturalnego zachowania i współżycia z ludźmi. Dzieci wspólnie z mamą gotowały, sprzątały, nakrywały do stołu, pracowały w ogródku, chodziły na spacery, zbierały kwiaty i poznawały rosnące w pobliżu rośliny. Razem z ojcem jeździły na ciągniku, karmiły zwierzęta, szczególnie króliki, z którymi się bawiły, jeździły na rowerach.

Niemałą atrakcję stanowiły wspólne wyjazdy do krewnych, gdzie je traktowano, jak osoby najbliższe. Odwiedzano też naturalne rodziny dzieci. Miłe były wizyty u babci w Żychlinie, ale ojcowie lub starsi bracia nie zawsze przebywali na wolności. Dzieci osierocone przez matkę co roku jeździły na jej grób, by złożyć kwiaty i uczestniczyć w zamówionej przez Panią Agnieszkę, w intencji zmarłej, mszy. W okresie letnim cała gromadka zwiedzała różne miasta polskie i znajdujące się w nich interesujące obiekty. Wycieczki do Warszawy, Poznania, Olsztyna, Jeleniej Góry stały się dla dzieci niezapomnianym przeżyciem. Wygodną podróż zapewniali znający p. Jaworskich kolejarze, którzy starali się by cała grupa mimo panującego wtedy ścisku w pociągach, miała siedzące miejsca. Do bardzo udanych należały też wczasy pod gruszą., razem z dziećmi siostry pani Jaworskiej. Zabaw, gwaru, ruchu nie brakowało. Radość udzielała się również mamom.

Andżelika i Żanetka

W czasie roku szkolnego, zwykle pod koniec, kolejno dzieci przystępowały do pierwszej komunii świętej, chłopcy służyli do mszy, obchodzono osiemnastki, imieniny. Zawsze zapraszano gości, przygotowywano upominki. Starszym, dorosłym już dzieciom, gdy zaczęły zakładać rodziny, starano się ułatwiać start w dorosłe życie. Zabiegano o to, by zapewnić im własny kąt. Trojgu spośród dzieci książeczki mieszkaniowe ufundowała Spółdzielnia Mieszkaniowa w Żychlinie, innym wpłacali na mieszkanie państwo Jaworscy. Każdej dziewczynie z zaoszczędzonych pieniędzy kupowali złoty pierścionek, łańcuszek i kolczyki, chłopcom obrączki. A co najważniejsze starali się o zapewnienie wszystkim, zgodnie z ich możliwościami i zainteresowaniami, wykształcenia dającego szansę usamodzielnienia się. Nie wszystkie dzieci odznaczały się większymi zdolnościami. Ci, którzy uczyli się najsłabiej ukończyli tylko szkołę zawodową, lepsi mają wykształcenie średnie, niektórzy także studium pomaturalne. Licencjat po trzech latach nauki uzyskała Wioletta, legitymująca się wcześniej ukończonym studium medycznym. Pracuje w Petrochemii, w administracji i zamierza robić magisterium.

Andżelika, jedna z dwu najmłodszych dziewcząt, absolwentka Liceum Ogólnokształcącego w Sierpcu, rozpoczęła naukę w Wyższej Szkole Zawodowej w Płocku. Studiuje Rachunkowość i Finanse. Formalnie nie jest już na utrzymaniu państwa Jaworskich. Skromne fundusze na utrzymanie otrzymuje z Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie. Ale oczywiście rodzice, już emeryci, nadal wspierają ją w miarę potrzeby i swoich możliwości. A ona czuje się ze swoim domem w Zawidzu związana emocjonalnie. Zrezygnowała nawet z wcześniej planowanych studiów w Olsztynie (myślała o geodezji), by być bliżej domu. Andżelika posiada też piękny głos. Gdy śpiewa bywa porównywana do Eleni.

Dużymi uzdolnieniami wokalnymi wyróżnia się również Żanetka, uczennica I kl. Liceum, jedyne już dziecko pozostające pod opieka państwa Jaworskich. Gra na organach, ma za sobą 4 lata nauki na tym instrumencie i ładnie śpiewa. W czasie koncertu zorganizowanego z okazji Dnia Matki (2002 r.) wystąpiła razem z panią Agnieszką. Wykonana przez ten duet "Ballada o szczęściu" Wioletty Willas bardzo podobała się słuchaczom, jak odnotował "Tygodnik Płocki""... przyjęta została z ogromnym wzruszeniem...". Żanetka, po ukończeniu szkoły zamierza pozostać z rodzicami i urządzić sobie życie w Zawidzu.

Ślub Eli, u góry Wioletka

Losy dorosłych dzieci układają się różnie, niestety nie zawsze szczęśliwie. Np. Dorotka - krawcowa- pracuje w "Elanie" w Toruniu. Wyszła za mąż i ma pięcioro dzieci. Jedna z córek jest chora, a ich warunki materialne nie należą do zbyt dobrych. Zawsze jednak była dobrą dziewczyną, gdy wychowywała się u p. Jaworskich razem ze swoim bratem Piotrkiem opiekowała się nim i pomagała innym dzieciom w rodzinie. Teraz dużo serca okazuje swoim pięciu dziewczynkom.

Ela, podobnie jak Dorotka ma kwalifikacje zawodowe, jest dobrą fryzjerką. Niestety wkrótce po wyjściu za mąż została sparaliżowana. Jej trudna sytuację pogłębiają kłopoty związane z wychowaniem niepełnosprawnego chorego dziecka.

Jeden z chłopców - Rysio (wykształcenie zawodowe), ożenił się i mieszka w Sierpcu. Piotrek - technik budowlany osiedlił się w Płocku. Każdy jakoś organizuje sobie życie. Najgorzej martwią się państwo Jaworscy o Roberta. Był chłopcem o świetnych warunkach fizycznych - wysoki, dobrze zbudowany, budził nadzieje na karierę sportową. Za swojego idola uważał Andrzeja Gołotę. Jednakże skierowany do technikum do Płocka i przyjęty do klubu wioślarskiego nie spełnił pokładanych w nim nadziei. Zachowywał się skandalicznie i musiał zostać stamtąd zabrany i oddany do zasadniczej szkoły zawodowej w Sierpcu.Zdobył zawód (obróbka skrawaniem), ale wpadł w złe towarzystwo, zaczął pić i sprawił swoim rodzicom tyle przykrości, że nie potrafią o tym mówić, bo łzy same cisną się do oczu. Nawet z wojska został usunięty za złe zachowanie.

Na szczęście dobry wpływ ma na niego siostra Wioletta, z którą razem wychowywał się w Rodzinnym Domu Dziecka w Zawidzu i utrzymuje z nią kontakty. Poza tym zamierza się żenić. Może narzeczona wyprostuje "kanty" w jego osobowości.

Gdy się rozmawia z państwem Jaworskimi, czuje się jak bardzo przeżywają radości i niepowodzenia swoich wychowanków. Martwią się, że nie wszystkie cele wychowawcze osiągnęli, a przecież nie było dla nich spraw ważniejszych od dzieci.

Obecnie nadal utrzymują kontakty z córkami, synami i wnukami. Cieszą się z ich telefonów i odwiedzin. Pani Agnieszka dostrzega wyraźne pogłębienie więzi emocjonalnych, zwłaszcza z tymi córkami, które obecnie jako matki doświadczają wszystkich radości ale też rozterek i bólu wynikającego z trudnych sytuacji wychowawczych.

Rodzina stworzona przez państwa Jaworskich przypomina więc zwyczajną rodzinę, jakich jest wiele w Polsce. Właśnie taką, która daje dzieciom szansę normalnego rozwoju. Nic więc dziwnego, że władze szkolne w Płocku szczyciły się posiadaniem takiego domu na terenie swojego województwa. Wymowna ocena jego działalności zawarta została w dwóch słowach: perełka Kuratorium.

Halina Giżyńska - Burakowska